Bitewniaki na emeryturze? Wszystko przed nami.

Cześć 🙂 Choć na blogu ostatnim czasem dominuje spokój nie jest tak, że zupełnie wypadłem ze świata bitewniaków, planszówek czy erpegów. Cisza kolejny raz staje się jednak katalizatorem pewnych przemyśleń, które na co dzień raczej nie przebijają się do spraw codziennych. A dziś padło na temat, który mam nadzieję dotyczyć będzie wielu (choć życzę wszystkim) – bitewniakowa emerytura!

Tempus fugit. Co do tego, że czas płynie, nie mamy żadnych wątpliwości. Dostrzegamy to we wszystkim, co nas otacza. Naturą rzeczy jest ich zużywanie. Cześć z nich możemy wymienić na nowe, część naprawić, niektóre permanentnie usunąć – ot, prawo materii. Nasze ciała także z biegiem lat odczuwają mniej lub bardziej fakt, że… 20 lat wcześniej było jakoś inaczej 🙂 Warto o nie dbać jak tylko potrafimy. Dietą, ćwiczeniami, pracą nad sobą. Na przyszłość będzie m.in. więcej siły do grania 😀

Wszystko zmierza w jedną stronę. No właśnie, jaką? Tchnę nieco pocieszających myśli – w kierunku emerytury! Czasami, gdy przechadzam się nadmorskim bulwarem lub osiedlowym chodnikiem widzę starszych mężczyzn, którzy w porze śniadaniowej z zapałem śledzą poczynania rywali na szachownicach szarych stołów. Partie te cieszą się uznaniem skromnej, lecz zaangażowanej grupki widzów. Wtedy dociera do mnie myśl, że przecież nasze pokolenie, które oddało tyle lat swoim pasjom, też może czekać podobny wariant spędzania spokojnych chwil nad stołem lub nad planszą (choć niekoniecznie przy szachach), gdzie nie ma już sędziego, tych wszystkich tabel, faq, niezdrowej presji i rywalizacji.

Z moich kalkulacji wynika, że pierwszym pokoleniem wchodzącym w tę emerytalną przestrzeń na dużą skalę będą gracze z wczesnych lat 80. To właśnie ich pamiętam z czasów dzieciństwa – o kilka lat starsi goście okupujący ciasne stoliki Szeherezady usłane kartami do Magic the Gathering w zatłoczonych przejściach albo mroczne sale krakowskiego Barda, do których ledwo docierało światło. Na rozkładzie jeszcze V/VI edycja WFB i mnóstwo pięknych modeli z metalu. Tak rozwijało się to hobby pod koniec lat 90 w miejscach z mojej pamięci. Oczywiście, dziś w tym kierunku już maszerują starsi gracze (nawet i tacy 50+, zwłaszcza dawni modelarze i twórcy własnych gier), jednak nie z takim ilościowym rozmachem, a raczej jako zwiad, forpoczta. Ale i od nich chętnie się dowiem, czy dobrze im tam na przedpolu bitewniakowego raju na ziemi 🙂

Mimo wszystko trudno mi się nie uśmiechać na myśl, jak kiedyś to może wyglądać. Przybywa w miastach domów kultury oraz klubów seniora. Bywam w tych pierwszych, tych drugich nie znam. Jeszcze? Ilu z nas skarży się na brak czasu na hobby. Żyjemy w epoce wielkiego boom’u. Ekspansja rynku gier jest zjawiskiem zdumiewającym. Planszówki sukcesywnie docierają pod nowe strzechy. Grywają w nie ludzie, których nawet nie podejrzewałbym o spoglądanie w kierunku planszy i tego rodzaju aktywność. Jeszcze chwila i tym tempem gry wyprzedzą w Polsce zajawkę na piłkę kopaną w TV 😉

Popularność gier idzie w parze z ich ilością. Czasem mam wrażenie, że wręcz nadprodukcją. Wcale niedawno byłem bardziej na bieżąco, jednak rynek też wyglądał inaczej. Pod koniec lat 90 w osiedlowym sklepie z zabawkami do wyboru było mniej więcej 5 pudeł, z czego jedno to zawsze był obowiązkowo Chińczyk. Nawet kilka lat do tyłu jeszcze trzymałem się w siodle, będąc za pan brat z premierami. Ilość tytułów na dziś jest dla mnie momentami przytłaczająca. Planszówki sprzedaje się już w księgarniach, galeriach handlowych, czasem nawet i kioskach. Ot i na losowym bazarku możemy złowić jakiś egzemplarz. Trudno jest mi czasem wyłuskać spośród ławicy nowych pomysłów dokładnie to, czego szukam.

Sądzę, że nie ma dnia, by na platformach crowdfundingowych nie pojawiały się nowe gry. Planszowe, RPG, bitewne. By naprawdę wyczuć w pełni rytm tego potoku, by do niego wejść, trzeba by poświęcić długie godziny każdego tygodnia. Obserwować, czytać, słuchać, oglądać. Choć dziś poświęcam się bardziej innym zajęciom, to znam pasjonatów, dla których świat tytułów bez prądu nie pozostawia niedomówień i nie kryje tajemnic. Wybudzeni w środku nocy recytują z pamięci co do drugiego miejsca po przecinku kwotę wsparcia nowej planszówki na Kickstarterze, w której zakochali się już na poziomie okładki. Wskażą także datę przedruku gry niewydawanej od dwóch lat albo co nowego wyjdzie do bitewniaka X. Mam to szczęście, że wokół mnie są tacy właśnie ludzie, potrafiący wspomóc w procesie optymalnych wyborów, by nie trzeba było się doktoryzować przy każdym kolejnym zakupie 🙂

Dziś gry bez prądu świętują swoje zasłużone 5 minut. To potężny rynek, na którym coraz trudniej o próżnię. Niełatwo mi odgadnąć, jakiego rodzaju gier jeszcze nie ma. Mnóstwo kiedyś już wymyślonych lub dopiero co stworzonych światów, mnożące się mechaniki, żetony, kostki, modele, pionki, plansze i maty, do tego nierzadko okraszone kilkoma wariantami, zależnie od poziomu wsparcia – wersje podstawowe, rozszerzone, deluks, all-in. A równolegle rynek gadżetów, koszulek, miarek, kubków, wisiorków, słowem – wszystkiego, co da się sprzedać przy okazji. Finalnie powstają również miejsca dedykowane temu rodzaju rozrywkom i nie, niekoniecznie chodzi o sklepy, tylko o puby i kawiarnie.

Ktoś powie – kiedy na to wszystko znaleźć czas? Nasza doba wciąż ma jednak 24 godziny. Może na emeryturze znajdziemy sposobność, by to wszystko nadrobić? Raz jeszcze napiszemy do siebie SMS i ugadamy potyczkę odwlekaną przez prozę życia wierząc, że telefon nie odpowie głuchą ciszą? Wyrównamy rachunki posyłając naprzód ulubione frakcje, by raz jeszcze zwarły się w dance macabre w systemie, o którym nikt już nie pamięta? A może po prostu się spotkamy na dobrym obiedzie, by powspominać naszych byłych i aktualnych towarzyszy broni, wszystkie te spektakularne wiktorie, rzuty kostkami i wyjazdy w Polskę?

Widzę to tak. Wstajemy rano. Żegnamy się z naszą drugą połową i po dobrym śniadaniu kierujemy swoje kroki do wspomnianych już domów kultury albo klubów seniora. Dobra herbata, wyciągamy i gramy. W co chcemy i ile chcemy. A może malujemy modele i ostatecznie likwidujemy kupkę wstydu? Zanurzamy się po uszy w wir erpegowej historii okupując statki kosmiczne lub średniowieczne zamki? Odtwarzamy front II wojny światowej przesuwając po stole drużyny żołnierzy albo kolorowe pionki, rozbudowując swoje królestwa na planszy? Zakładamy bazy w świecie z przyszłości w 2985 roku albo zarządzamy lotniskiem lub farmą?

Do godzin popołudniowych raczej nikt nas nie szuka. A wiecie, co w tym wszystkim jest najlepsze? Że kolejnego dnia odtwarzamy sekwencję zdarzeń. Niektórzy z nas, ci najbardziej zabiegani, może w końcu poczują spełnienie i satysfakcję z ilości gier, która marzyła im się przez tyle lat. Co nie udaje się teraz, uda się kiedyś. Oby, trzymajmy się tej myśli!

Choć warto popuścić wodze wyobraźni i pomyśleć nad tym, jak to będzie na bitewniakowej emeryturze, to pamiętajmy o bieżącym dniu, w którym jeszcze wiele da się zrobić! Może niektórych gier wcale nie trzeba odkładać na 30 lat naprzód, a wystarczy jeden telefon, by moneta w końcu spadła na drugą stronę. Nawet jeśli znikamy z radarów, to czasem warto po prostu się usłyszeć, tak jak miałem niedawno z kolegą Kamilem. Choć nie mógł wpaść na najbliższe granie, to przegadaliśmy kilka chwil przez słuchawkę, a w niedługim czasie już siedzieliśmy przy Rising Sun. Albo jak z Pawłem, który choć nie dotarł na pokład Zebry przemierzającej Trzeci Horyzont Coriolis, w końcu zadokuje na stacji i ruszymy we wspólny rejs. Albo i z Szymonem, z którym w ciągu roku widziałem się częściej niż w ciągu pięciu lat.

Bywajcie 🙂

2 myśli w temacie “Bitewniaki na emeryturze? Wszystko przed nami.

Add yours

  1. Niektórzy są już na bitewniakowej emeryturze. I wiesz co? Jest lepiej. Serio. Nie ma ciśnienia na turnieje, rankingi, punkciki. Można grać bo się chce i w co się chce i się lubi a nie w to co aktualnie jest turniej i ja muszę go wygrać. Ja co prawda nigdy nie miałem ciśnienia na wygrywanie (albo raczej jestem na to za słaby, nie wyciągam wniosków i na turniejach kości mnie nie kochają) ale za to sromotna porażka bardziej bolała a hobby zamiast dawać przyjemność powodowało frustrację. Teraz gram tylko z ludźmi z którymi mi się dobrze gra, nie przyjdzie jakiś spinacz i nie zepsuje mi dobrego humoru swoim zachowaniem, w końcu hobby jest tym, czym powinno.

    A co do planszówek- zgadzam się że jest przesyt. Kiedyś człowiek jarał się Talismanem czy Labiryntem Śmierci wierząc że to wspaniałe gry przygodowe, w końcu jakaś odmiana od Chińczyka. Moja największa przygoda to była dwunastogodzinna rozgrywka w Magię i Miecz (dzisiaj Talisman) z kompletem dodatków w koszalińskim hufcu ZHP. Rozgrywka wspaniałą, epicka wręcz i niestety niedokończona bo najdalej zaszliśmy do Krainy Środkowej, nikomu nie udało się dotrzeć nawet w pobliże Korony Władzy. Dzisiaj gry są mechanicznie lepsze ale chyba nie wzbudzają u mnie takich emocji (aczkolwiek Gloomhaven czeka na start kampanii, kto wie…).

    1. Widzisz – to jest super. Podejście dość bliskie mojemu. Aktualnie też nie mam potrzeby grywania na turniejach, ale kto wie co jutro będzie dawać satysfakcję? Nie zamykam tych drzwi, ale na dziś jest mi dobrze tak jak jest 🙂 Natomiast dopinguję chłopaków zwłaszcza w Pieśni, bo tutaj jest konkret ekipa i dużo życzliwości 🙂 Granie w co się chce, bez względu na terminarz sklepów i wydarzeń, to fajna sprawa. Nie ma presji czasu, bo czekasz na ligowe parringi, potem dwa tygodnie, kalendarz albo turniej w dzień, w którym naprawdę chcesz, ale jest trudno… ahh, obaj to znamy. A o ile łatwiej jest w gronie ludzi, z którymi nadajesz na wspólnych falach, gdzie siadacie do stołu z nastawieniem na dobrą zabawę, która choć nie wyklucza współzawodnictwa, jest swego rodzaju inna 🙂

      Dzisiaj planszówki tak bardzo nie przypominają tego, co kiedyś było dostępne. Ja grywałem na początku w polski wariant Talismana, czyli Magiczny Miecz, ale dopiero co w gronie towarzyszy bitewnych przemierzaliśmy krainy w Talismanie właśnie. Znam na pamięć wady tej gry, ale pomimo tylu lat zalety wciąż przekonują mnie bardziej. Nie uznaję żadnej godziny z tą grą za straconą i siadam do tego tytułu z przyjemnością. Magia i miecz – gra, w której partia może trwać zarówno trzy, jak i trzynaście godzin. Czasami zabezpieczone popołudnie okaże się niewystarczające, by ktoś dobiegł do wieży i finalizował wcześniejsze godziny 😉

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑